Bajka pod górę, czyli jak wyglądały nasze zaręczyny

Pierścionek zaręczynowy

Za każdym razem kiedy opowiadam historię naszych zaręczyn, to mało kto powstrzymuje śmiech i niedowierzanie. Uodporniłam się również na teksty w stylu „Rudaaaaaa…..!!! ale chłop ma z Tobą przeboje”. No i tak właśnie zaczynając jedną z najważniejszych historii w moim życiu odpowiadam zawsze jedno: ten dzień po prostu musiał tak wyglądać! A jak wyglądały Wasze zaręczyny? Były równie zwariowane?


Magiczne Zakopane

Kilkudniowy wyjazd planowaliśmy od jakiegoś czasu. Od razu mój Mąż zaproponował Zakopane. Dziwnie naciskając na akurat to miejsce stwierdził, że góry jesienią muszą wyglądać bajecznie. Oczywiście zaczęłam skakać z radości, bo Zakopane to miejsce, gdzie z rodziną jeździłam od urodzenia kilka razy do roku. Mój Tata od zawsze wpajał w nas miłość do gór, która została przekazywana z dziada-pradziada, o czym mój Mąż doskonale wiedział. Wiedział również o kilku miejscach w Tatrach, które mają dla mnie niesamowicie sentymentalne znaczenie. Wyjazd zapowiadał się wspaniale. Nic jednak nie wskazywało na to, że kolejne zdarzenia potoczą się tak jakoś dziwnie… Dziwnie, czyli jak zwykle u mnie 😉

Żeby Ruda nie skakała…

Od zawsze byłam chorowitkiem i muszę przyznać, że momentami wystarczył lekki podmuch wiatru, żeby coś mi tam chrupnęło. I tak również stało się tym razem. W ferworze przygotowań przed podróżą, która nie wskazywała niczego złego okazało się, że moja prawa ręka musi wylądować w gipsie tydzień przed wyjazdem. No i cóż. Ja – ruda łamaga, zagipsowana po uszy, z cudownym nastawieniem spojrzałam na mojego Męża, który stwierdził, że podróż odbyć się musi!

TEN dzień

Mój Mąż zaplanował wszystko hm.. rewelacyjnie! Muszę go tu pochwalić. Bajkowe Spa w Zakopanem, widok na Giewont, nawet pogoda była zamówiona! I po kilku dniach pobytu przyszedł czas na TEN dzień. Mieliśmy akurat udać się nad Morskie Oko. Ja – znawca Zakopanego z dziada-pradziada przecież doskonale wiedziałam, gdzie, co i jak w tym górskim miasteczku jest! Jak alfa i omega poprowadziłam więc nas… I tutaj zaczyna się początek historii, która będzie mnie prześladować do końca życia. Z samego rana mój Mąż zaproponował, żebym założyła krótszą szynę na rękę, bo akurat dzisiaj muszę czuć się wygodniej, a poza tym w hotelu wszyscy myślą, że mnie bije skoro noszę gipsy itd (??!!). Z wieeeelkim pytajnikiem w głowie zrobiłam to, o co prosił i udaliśmy się w stronę Morskiego Oka. Stwierdziliśmy, że pod samo wejście nad Morskie Oko tam, gdzie ludzie udają się już na pieszą wędrówkę podjedziemy nie samochodem, a taksówką. Oczywiście bazowałam tutaj na moim doświadczeniu w terenie. Niestety…po 10 minutach jazdy i wariującym taksometrze okazało się, że docelowy punkt jest 30km dalej, a mi pomyliły się dwa różne miejsca (i odległości przede wszystkim), które od urodzenia znałam. Mając przy sobie 170zł i kartę do bankomatu okazało się, że taksówkarz dowiezie nas na miejsce za…150zł. Z litości, bo widział minę mojego Męża, który mnie prawie wyrzucił przez okno ;]. I tak oto goli i weseli znaleźliśmy się przed wejściem na trasę do Morskiego Oka. Z 20zł w kieszeni. Powrót do Zakopanego busem okazał się tańszy – 10 zł od osoby, anioły więc czuwały. Wędrując z powrotem w to samo miejsce po zastrzyk gotówki do bankomatu, którego nie było wysoko w górach, mój Mąż opłacił całego busa (!!!) żeby tylko dostać się nad Morskie Oko…znowu. Delikatnie powiedziałam, że przecież możemy innym razem tam pojechać, że nie dziś to za rok zaliczymy to magiczne miejsce. Widząc jednak determinację mojego Patryka (i jego minę ;P) stwierdziłam, że grzecznie poczłapię za nim w tych zdarzeniach rodem z filmu science fiction. Po wielu godzinach walki, robieniu uników (dziwnym sposobem nie dał się przytulić), dotarliśmy do celu. Widok był bajkowy, zachód słońca, cudowne góry, promyki słońca odbijające się od śniegu…i ja biegająca ze szczęścia, że nie zginęliśmy po drodze. I nagle widząc mojego JESZCZE chłopaka klękającego, wyjmującego z kurtki przy sercu pudełko krzyknęłam tak głośno, że ludzie na Rysach musieli mnie usłyszeć. Na moim palcu pojawił się wymarzony pierścionek z brylantami i ukochanym szafirem. Otarte prawie krwią i nerwami mojego Męża zaręczyny były najwspanialszym momentem w życiu! On wiedział, że TO miejsce jest dla mnie i mojej Rodziny niesamowicie istotne i jedyne w swoim rodzaju. I dopiero na końcu tej historii zorientowałam się skąd te uniki od przytulania, które miało uniknąć wyczucia pakunku na piersi, albo usilne proszenie o zdjęcie gipsu, który zasłaniał całą dłoń. Pierścionek zaręczynowy na łapie z szyną gipsową – to po prostu musiało tak wyglądać!

…Tato przepraszam kolejny raz, że pomyliłam wejście na Kasprowy Wierch z wejściem nad Morskie Oko! 😀

 

Tagi: , , , , , , , , , , , , , ,

Powiązane artykuły

Poprzedni artykuł Następny artykuł
0 podzieliło się